czwartek, 25 grudnia 2014

The Jesus Lizard

The Jesus Lizard udało mi się po raz pierwszy zobaczyć w akcji dopiero podczas ich ostatniej trasy po Europie i było to doświadczenie totalne. Wywiad z zespołem był także jednym z dziwniejszych w mojej pismackiej karierze – pytani i pytający w zawrotnym tempie wysuszyli butelkę Jima Beama, przepijając ją piwem. Wywiad udało się jednak doprowadzić do końca i został opublikowany w magazynie Brum w listopadzie 1998 roku. Za zdjęcia z tego samego praskiego koncertu dziękuję Michałowi Mazurowi. 


The Jesus Lizard: Doktor Jekyl i Mister Yow















Jeżeli istnieje metoda przełożenia na język dźwięków energii powstałej w skutek rozszczepienia jądra atomu, to jestem pewien, że efekt musi być w jakimś stopniu zbliżony do koncertu the Jesus Lizard. Nawałnica dźwięków, precyzyjnie generowana przy pomocy jak najbardziej konwencjonalnego zestawu instrumentów, wpierw przygniata, aby później wepchnąć w słuchacza taką samą energię. Na koncercie dochodzi do tego jeszcze spektakl w wykonaniu mistrza ceremonii - Davida Yow. Spróbują sobie Państwo wyobrazić Yowa plującego, zdzierającego z siebie ubranie, epatującego niesamowitą mimiką, skaczącego w publiczność i miotającego odsłuchami. Wszystko po to, aby w końcu zbudować z nich piramidę i stanąć nago na jej szczycie przy dźwiękach zamykającego koncert ich sztandarowego kawałka “Here Comes Dudley”. Wszystkie te psycho-ekshibicjonistyczne ekstrawagancje nie przeszkadzały mu jednak w śpiewaniu. Państwo wybaczą, nie sposób opisać tego słowami.

Wybierając się do Pragi byłem dręczony poważnymi obawami. The Jesus Lizard zarówno w moim przekonaniu, jak i w oczach krytyki, to jedna z najważniejszych formacji w historii postpunkowego rocka. Jej korzenie sięgają roku 1982, kiedy to w Teksasie powstaje zespół the Scratch Acid. Czerpiąc inspirację z jednej strony z amerykańskiej tradycji, a z drugiej strony z hard core i nowej fali, stworzyli niezwykłą w swojej ekspresji muzykę. Niedoceniani w rodzinnych stronach oparcie znaleźli w scenie z Chicago i będącej jej podwaliną wytwórni Touch And Go. Niestety, wkrótce potem The Scratch Acid przestają istnieć. W 1989 roku Yow i David Simms (ten ostatni bogatszy o doświadczenia wspólnego grania ze Steve Albinim w Rapeman) zakładają The Jesus Lizard. Dźwięki wywodzące się z prostej linii z noisowej tradycji tutaj bardziej jeszcze okrzepły i nabrały dodatkowego wyrazu. Każdy kolejny album nagrywany dla Touch And Go był krwistym kawałkiem postpunkowego rocka, jakże odległego od obowiązującej wówczas estetyki ugrzecznionego grunge. Przez długi czas konsekwentnie wierni scenie niezależnej w 1995 decydują się jednak na zaskakujący kontrakt z Capitol Records. O ile ich pierwsza duża płyta w szeregach korporacji była zbliżona do tego, co robili wcześniej, to album “Blue” z 1998 roku zaskoczył zmianami i to w dodatku nie takimi, jakie chcieliby widzieć ich starzy zwolennicy. Na szczęście, ich koncerty to w dalszym ciągu erupcja surowej energii. 

Z wokalistą Davidem Yow i nowym perkusista zespołu Brendanem (wcześniej członkiem legendarnego zespołu the Fiasco, akompaniującego ekscentrycznemu artyście z Chicago, Wesley Willisowi) rozmawiałem w garderobie klubu Roxy w Pradze 19 września 1998 roku. Rozmowie towarzyszyła konsumpcja najlepszego, obok Slint i Rodan, wynalazku rodem z Louisville, Kentucky i stąd może nieco zbyt frywolny nastrój tej rozmowy. Państwo wybaczą.
















Pierwsze pytanie może cię trochę śmieszyć, ale po tym jak zobaczyłem cię pierwszy raz na scenie wydajesz się być rock’n’rollową bestią. Chciałem zapytać cię o to, jakiego rodzaju siła motywuje twoje zachowanie na scenie?

Yow: Płacą mi za to, że to robię...

Kto ci płaci?

Yow: Klub, zespół...

Dobra, ale poza tym musi być jednak coś, co wypływa z twojego wnętrza. Co to jest ? Wściekłość, emocje... ?

Yow: Emocje, nie wściekłość. W przeszłości wiele razy ludzie mówili mi, że myśleli, że jestem bardzo wściekłą osobą i to, co robię koncentruje się wokół wściekłości. Ale ja sam osobiście naprawdę nie sądzę, że właśnie o to chodzi i że bazuje to na wściekłości. Myślę, że bardziej jest to ciekawość i pewien rodzaj niezłośliwej agresji.

Czy zgadzasz się z tym, że wasza muzyka i koncerty to coś w rodzaju terapii dla słuchacza?

Yow: Sam nie mogę tak uważać, ale jestem szczęśliwy, kiedy ludzie mówią mi coś takiego. Wielu ludzi powiedziało mi, że pomogliśmy im w ciężkich czasach, chociażby uzależnienia od narkotyków albo kłopotów rodzinnych. Powiedzieli, że nasza muzyka pomogła im przez to przejść. Kiedy ktoś mówi ci właśnie coś takiego, to jest to z pewnością największy komplement, o którym mogę pomyśleć.

Mogę to potwierdzić, ponieważ słuchanie “Goat” albo “Liar” pomaga mi odreagować się w ciężkich chwilach. Wiesz, to nie jest komplement...

Yow: To nie jest komplement!? To pierdol się! [kupa śmiechu – przyp. WK]

OK, powiedz coś o waszej nowej płycie. Kiedy pierwszy raz usłyszałem “Blue” poczułem się nieco rozczarowany i po kilku przesłuchaniach jest tak nadal. 

Yow: Dlaczego jesteś rozczarowany?

Mogę powiedzieć, że w pewnym sensie jest to jakiś krok do przodu, ale może to nie być to, czego oczekiwali wasi starzy fani. Czy planowaliście właśnie coś takiego nagrywając tę płytę?

Yow: Tak! Jaki sens ma nagrywanie w kółko takich samych płyt? Myślę, że jeżeli "Down" brzmiał tak dobrze jak "Liar" i "Goat", to nie powinna powstać następna płyta brzmiąca identycznie jak "Liar" i "Goat". Zgadzam się z ty, że obok "Blue" są to nasze najlepsze płyty, ale to są prawie takie same płyty. Więc o co chodzi?

Jak przebiegała praca z Andy Gillem [producent ostatniej płyty zespołu, wcześniej muzyk jednego z najbardziej wizjonerskich zespołów w historii rocka – Gang Of Four – przyp. WK]? Czy różniło się to od pracy ze Stevem Albinim?

Yow: W obu przypadkach była to niezła zabawa - w takim stopniu, w jakim nagrywanie może być właśnie zabawą. Andy był o tyle dobry, że pojawił się z pomysłami, które polubiliśmy, a na które sami nie mogliśmy wpaść. Było to dla nas bardzo ekscytujące, był on kimś, kto bardzo dobrze wiedział, co zabrać a co wziąć. O wszystkim co proponował mówił na zasadzie sugestii i decyzje zawsze należały do nas. Myślę, że było to bardzo dobre. Pracowałem z różnymi producentami, ale z tej trójki Andy był bossem. Ale to nasza płyta, a nie jego. 















Dlaczego wybraliście właśnie jego? Czyżby dlatego, że jesteście starymi fanami Gang of Four?

Yow: Hej, mówisz o nas “starzy” ... ! OK., żartuję. Lubię Gang of Four, ale nie wiem czy mogę uznać się za ich fana. Mam "Entertaiment", mam "Solid Gold" i mam też tę inną... "Hard". Myślę, że byli wspaniałym zespołem, ale prawda jest taka, iż ostatniego lata nagrywaliśmy singla i kontaktowaliśmy się z wieloma różnymi producentami w sprawie jego produkcji. Andy był jednym z nich i nagraliśmy z nim dwa kawałki i poszło to bardzo dobrze. Kiedy nadszedł czas nagrania albumu, spytaliśmy go: "Hej, Andy, chcesz to zrobić?", a on odpowiedział: "Tak".

Na wspomnianym singlu pracowaliście także z Jimem O’Rourke. Jak to wyglądało?

Yow: To nie było tak, że pracowaliśmy z nim. Nagraliśmy ten kawałek [“Needels for Teeth” – przyp. WK] i byliśmy bardzo niezadowoleni z jego brzmienia. Duane [gitarzysta Jesus Lizard – przyp. WK] był jego starym przyjacielem. Dał Jimowi taśmę i powiedział, że może to zmiksować i zrobić to, co uważa za stosowne.

To znaczy, że on tylko zremisował wasze nagranie? 

Yow: Tak zrobił to i kompletnie ją zmienił. Myślę, że zrobił to dobrze i lepiej niż ktokolwiek inny.

Następne pytanie dotyczy Chicago, ponieważ właśnie stamtąd pochodzicie. Czy możecie powiedzieć, co jest przyczyną tego, że właśnie tam powstała tak dobra scena muzyczna? Działa tam wiele wspaniałych zespołów z Shellac i Tortoise na czele...

Yow: To tylko wielkie miasto i mieszka tam wiele osób. Jest tam naprawdę dobra społeczność artystyczna. Nie wiem... Co ty o tym sądzisz Brendan ?

Brendan: Mogę się zgodzić się z tym, że jest to wielkie miasto i wiele muzyki, którą ludzie uważają za podobna przyszło właśnie stamtąd. Wszystko to zaczęło się z Big Black i w czasie Big Black i po Big Black powstało wiele zespołów, które brzmiały jak Big Black. Powstało też wiele innych zespołów, które nie bardzo brzmiały tak jak oni, ale powiedziano o nich, że tak właśnie brzmią. Wszystkie te zespoły zebrano razem i nazwano wiodącą sceną muzyczną Chicago. Wśród tych grup było kilka naprawdę wielkich zespołów, które nie koniecznie podążały za trendem, o którym mówię. To tylko olbrzymie miasto i żyje tam tak wielu różnych ludzi, ale podobne rzeczy dzieją się we wszystkich dużych miastach w całym kraju, które stają się muzyczną mekką. Austin w Teksasie funkcjonował w ten sposób przez chwile, Atlanta, Athens w stanie Georgia, Nowy Jork. Takie rzeczy dzieją się wszędzie.

Yow: Chicago zawsze miało ogromne tradycje muzyczne - obojętnie czy jest to rock, jazz, blues, czy coś innego. To zawsze było muzyczne miasto. To jest właściwa odpowiedź.





















Czy to dlatego, że żyje tam tak wielu ludzi wywodzących się z zupełnie innych kultur i środowisk?

Yow: Tak, ale nie sądzę, że to koniecznie wiąże się z miastem, w którym żyjesz. Jest wystarczający dostęp do różnej muzyki i nie ważne jest to gdzie mieszkasz. Może w Chicago jest to trochę bardziej oczywiste.

Co sądzicie o modnym określeniu post rock, używanym do opisywania wielu zespołów z Chicago?

Yow: Post rock? Co to jest?

W ten sposób określa się chociażby Tortoise...

Yow: Nie jestem fanem takich etykietek. Próby opisywania dźwięków brzmią  idiotycznie. Nie jestem fanem etykietek i tego typu rzeczy. Co to jest 'muzyka alternatywna'? Nie mogę sobie wyobrazić, że jesteś w zespole i kiedy pytają cię o rodzaj granej przez ciebie muzyki, odpowiadasz, że jest to 'muzyka alternatywna'. To tak samo jakbyś powiedział, że grasz muzyką drugiego planu, muzykę drugiego wyboru, muzykę, której tak naprawdę nikt nie chce słuchać. Ale możesz robić to, co chcesz. Myślę, że jedną z najlepszych rzeczy dotyczących muzyki rockowej jest to, że muzyka rockowa może być znacznie bardziej zróżnicowana wewnętrznie niż każdy inny rodzaj muzyki. Inne gatunki, jak reggae albo rap , brzmią prawie zupełnie tak samo. Znaczenie rocka może być ekstremalnie rozciągnięte i w dalszym ciągu nazwane rockiem. I nie sądzę, by były jakiekolwiek podstawy, by w jakiś sposób to określać. OK., była jedna etykietka, która mi się podobała. Kiedy byłem w Scratch Acid to usłyszałem, że w Europie określano muzykę takich zespołów jak: Big Black, Swans, Sonic Youth, Scratch Acid i Butthole Surfers jako “pigfucker music” [muzyka świniojebców ? – przyp. WK]. Pomyślałem wtedy: "To brzmi całkiem dobrze i nie ma potrzeby by to nazywać inaczej".

OK., przestańmy rozmawiać o muzyce. Chciałbym poprosić was o coś w rodzaju komentarza politycznego.

Yow: Nie znam żadnych odpowiedzi na te tematy...

Właściwie chodzi mi tylko o jedno. Co sądzicie o całym tym medialnym zgiełku wokół sprawy Clintona ? [Chodzi o incydent z Monika Lewinski i cygarem z jesieni 1998 roku – przyp WK]

Yow: Czy to jest problem polityczny? Nie. To problem osobisty i to nie nasz interes. To jest sprawa Billa, to sprawa Moniki, sprawa Hilary i sprawa Chelsea. Nikogo więcej.

Więc nie chcecie komentować tej medialnej paranoi wokół tego tematu?

Yow: Naprawdę niewiele o tym myślę, ale uczciwie mówiąc ostatnio myślałem o tym, w jaki sposób sprawy w mediach zostały rozmyte w proporcjach przy pomocy pana Starra. To dotyczy także sposobu prowadzenia sprawy O.J. Simpsona. Myślę, że w bliskiej przyszłości takie sprawy będą miały wiele wspólnego ze sobą. Przynajmniej w Stanach, ale myślę, że także na całym, świecie, ponieważ cały świat chce być taki jak Stany. I nie sądzę, że będzie to dobre. 

Pytałem o to, ponieważ Polska jest krajem pełnym własnych problemów społecznych i politycznych, ale na czołowych stronach wszystkich gazet w ubiegłym tygodniu była sprawa Clintona. Polska tak naprawdę nie ma z tym nic wspólnego, jednak był to najbardziej komentowany temat w mediach.

Yow: To śmieszne! W pewnej skali martwi mnie to, że w wielu krajach ludzie mają ukształtowane zdanie na temat Amerykanów i wszyscy uważają to za skandal i rzecz bardzo istotną. To dziwne być Amerykaninem i przyjeżdżać do innych krajów na tak szczęśliwej zasadzie jak nasza - zespołu rockowego. Mam nadzieję, że dzięki bogu, ludzie którzy nas słuchają nie odbierają nas w ten sposób jaki innych Amerykanów. 

Dobra. Czy chcecie na koniec powiedzieć coś Polakom, którzy będą czytali ten wywiad?

Yow: Tak, chcę powiedzieć tym ludziom w Polsce, którzy będą czytali Bloom Magazine...

Nie Bloom, tylko Brum. Bi-ar-ju-em....

Yow: Więc chciałbym powiedzieć czytelnikom Bloom magazine... Ha, ha, żartuję, nie wściekaj się... Dobra, chciałbym powiedzieć 'gówno', 'zimny piwo', 'american wyrób' i oczywiście ... [długie milczenie – przyp. WK]

Na zdrowie?

Yow i Brandon: Tak oczywiście! Na zdrowie ! [kupa śmiechu – przyp.WK]
Yow: Przykro mi, ale to wszystko, co mogę powiedzieć po Polsku.

















PS: Jako bonus mój ulubiony koncertowy klip The Jesus Lizard. Tu widać, kim tak naprawdę jest David Yow ;)




1 komentarz: