Swego czasu robiłem za szpeca od Fugazi. Teksty o zespole zamieściłem praktycznie w każdym piśmie muzycznym ukazującym się w Polsce pod koniec lat 90. Poczytuje to sobie za zaszczyt, bo lepiej było pisać o kimś ważnym, niż starać się promować kolejne sensacyjki miesiąca podsyłane przez te większe i mniejsze wytwornie płytowe.
Oto jeden z moich wywiadów z zespołem. Pochodzi z wiosny 1999 roku i został opublikowany w miesięczniku 'Brum'.
Fugazi: Robić swoje i iść do przodu
Pamiętam, kiedy podczas mojej dawnej wizyty w Holandii, Hans Engel (lider zespołu the Vernon Walters) wspominał trasę, którą jego zagrał wraz z Fugazi w 1988 roku. Była to pierwsza wizyta waszyngtońskiego kwartetu w Europie - zespoły grały głównie w squattach, koncerty gromadziły publiczność rzędu stu osób. Dwa lata później, Fugazi zapełniało już największe kluby. Dzisiaj notki o nich można znaleźć w każdej rockowej encyklopedii, a płyty zespołu rozchodzą się w setkach tysięcy egzemplarzy. Osiągnęli swoją pozycję ciężką pracą i twórczą konsekwencją, wykluczającą jakiekolwiek kompromisy. Ich płyty wydaje prowadzona przez Iana McKaye firma Dischord Records, nie robią i nie sprzedają koszulek, a maksymalna cena biletów na ich amerykańskie koncerty wynosi 6 dolarów.
Fugazi, o czym zdają się jednak zapominać piszący o zespole, to jednak przede wszystkim zespół grający muzykę. To klarowna propozycja artystyczna, w której subtelność dźwięków w perfekcyjny sposób splata się z towarzyszącą muzyce totalną energią.
Mam przyjemność przedstawić Państwu wywiad, który przeprowadziłem za pośrednictwem poczty elektronicznej z gitarzystą i wokalistą zespołu Guy Picotto.
Czym różni się dzisiejsze Fugazi od Fugazi circa 1988? Jak bardzo zmienił się od tego czasu zespół i pomysł na muzykę?
Jeżeli jesteś uczestnikiem jakiegoś przedsięwzięcia, to czasami nie jest łatwo uświadomić sobie skalę zachodzących zmian. Tego typu rzeczy są z pewnością łatwiejsze do uchwycenia z punktu widzenia outsidera. Z perspektywy członka zespołu, czasami, nie można wyczuć tego, jak wszystko zmieniło się jako całość. Praktycznie, przez cały czas prowadzimy zespół w ten sam sposób. Przede wszystkim, ciągle ściśle koncentrujemy się na fachowej pracy. Naszym prymarnym celem było zawsze robienie muzyki i zachowanie autonomii i to nie uległo zmianie. Jednak na drodze pojawiały się praktyczne okoliczności, z którymi musieliśmy sobie radzić – chociażby rosnąca popularność zespołu, czy fakt, że nasz perkusista Brendan został ojcem. Jednak udało nam się dostosować do tych okoliczności, kontynuując pracę zespołu według obranego wcześniej kierunku.
W okresie „End Hits” konsekwentnie rozwijacie styl wypracowany przez zespół w końcu lat osiemdziesiątych. Z drugiej strony więcej jest w waszej muzyce eksperymentów i elementów rocka awangardowego, niż na wcześniejszych płytach. Czy jesteście zadowoleni z brzmienia, które osiągnęliście na „End Hits”? Czy wasze kolejne płyty będą szły właśnie w tym kierunku?
Nigdy świadomie nie próbowaliśmy wyznaczać określonego kierunku rozwoju. Wszystko sprowadza się do tego, że gramy muzykę i dajemy jej szansę, aby rozwijała się według swojej własnej harmonii. Kiedy zaczynaliśmy grać, zarówno ja, jak i Brendan byliśmy jedynie dodatkami do istniejącej już wcześniej drużyny, tworzonej przez Joe i Iana, którzy grali już razem od pewnego czasu. Właśnie dlatego pierwsza partia utworów była napisana przez Iana i wszyscy inni w pewnym sensie musieli się ich uczyć. Kiedy wszyscy połączyliśmy się w zespół w pełnym tego słowa znaczeniu, to wszystko stało się znacznie bardziej demokratyczne i każdy zaczął wnosić do tego własne pomysły. Biorąc pod uwagę pisanie utworów, istnieje realna przepaść między okresem powstawania „13 Songs”, a wszystkim, co miało miejsce później. Sprowadza się to do faktu, że pomysły pochodzą z czterech różnych perspektyw w przeciwieństwie do jednej. Nie sądzę, żeby zbyt wielu ludzi mogło zdawać sobie sprawę, że wkład Brendana w tworzenie linii gitary i basu jest tak częsty jak pozostałej trójki. Każdy kawałek muzyki zostaje najpierw zagrany razem, a później rozwijany przez całą czwórkę. „End Hits” nie było więc przemyślaną próbą bycia bardziej eksperymentującymi i z pewnością nie było też reakcją na nasze wcześniejsze dokonania. W tej chwili wydaje mi się, że każda z naszych płyt jest budowana na pomysłach wynikających z poprzedniej i popycha te pomysły trochę do przodu. Myślę, że kiedyś czuliśmy się bardzo komfortowo grając koncerty, natomiast w studiu byliśmy spięci i ograniczeni. Miało to wiele wspólnego z naszym brakiem studyjnego doświadczenia oraz z faktem utraty energii wynikającej z potrzeby "nakarmienia" publiczności. Od jakiegoś czasu sami produkujemy swoje płyty i myślę, że jesteśmy bardziej zaznajomieni ze sprzętem, co w rezultacie znacznie poszerza nasze możliwości. Nikt z nas nie jest w stanie nawet przypuszczać, jak będzie brzmiała nasza ostatnia płyta – będziemy jedynie popychać mechanizm w tym samym kierunku.
Powiedz coś więcej o waszym ostatnim projekcie – filmie „Instrument”. Czy jesteście zadowoleni z ostatecznego efektu?
„Instrument” powstał w pewnym sensie przez przypadek. Nie zakładaliśmy na początku, że będziemy robić film. Jem Cohen [reżyser filmu i autor większości zdjęć – przyp. WK] filmował zespół od samego początku, kiedy jeszcze nie było zwyczaju przychodzenia na nasze koncerty z kamerami video. Robił to bez określonych intencji. Jednak w pewnym momencie odkryliśmy, że ma on mnóstwo zapisu video naszych koncertów i przeglądając to, w ciągu jednej nocy doszliśmy do wniosku, że jest to dobry punkt wyjścia do zrobienia filmu. Filmu dokumentującego różne aspekty działalności zespołu. Wtedy właśnie zaczęło się to układać w formę projektu i Jem zaczął dodawać do tego różne rodzaje zdjęć, poza zwykłymi materiałami koncertowymi. Pojechał z nami na trasę, robił wywiady z dzieciakami na koncertach i przejrzał też nasze archiwum video. Przez ten czas, po wybraniu większości materiału i dodaniu ścieżki dźwiękowej, nabrało to kształtu, w jakim istnieje dzisiaj. Myślę, że jesteśmy całkiem zadowoleni z filmu w obecnym stanie. Bardzo trudno opowiedzieć kompletną historię jakiegokolwiek zespołu, jednak wydaje mi się, że Jemowi udało się zebrać na taśmie filmowej ogromną ilość naszych doświadczeń. Poza tym jedną z rzeczy, która wyjątkowo mnie cieszy, to sposób, w jaki byliśmy zdolni spleść elementy stworzonej przez zespół specjalnie do filmu ścieżki dźwiękowej z kilkoma niemymi sekwencjami nakręconymi przez Jeffa.
Czy wasza muzyka w dalszym ciągu ma przełożenie na takie terminy jak „punk rock”, „do it yourself” czy „underground”? Co znaczą dla was te pojęcia w chwili obecnej? Jesteście w przecież w pewien sposób z nimi związani od wczesnych lat osiemdziesiątych...
Osobiście, dla nas wszystkich słowa te wciąż niosą z sobą olbrzymi ładunek siły. Z drugiej strony odkryliśmy, że na wiele sposobów słowa te zostały obdarte ze swoich specyficznych znaczeń przez handlarzy kulturą masową. Realnie, nie jesteśmy lojalni wobec słów samych w sobie, ponieważ ich znaczenie bywa bardzo rozciągnięte. Nie jest dla nas ważne by toczyć bitwy o wytrwanie przy terminach takich jak „punk rock” czy „underground” dla określania naszej muzyki. Z całą pewnością nadal uważam, że stoimy w jednym rzędzie z tym wszystkim, co towarzyszy punk rockowi, udergroundowi czy DIY. Nie jest jednak ważne dla nas to, gdy ktoś odbiera naszą muzykę w sposób od nich oddzielony. Idee autonomii i oporu wobec kultury masowej, a także kreatywna wściekłość, są po prostu częścią tego, co robimy. Etykietki bardzo często nie są tożsame z konsekwencją.
Swego czasu Ian powiedział, że zespół jest przesłaniem i spędził dziesięć lat pracując nad tym. Czy - odnosząc się do tego stwierdzenia - istnieje jakaś idea, którą zespół stara się promować przez muzykę, czy też zostawiacie interpretację przesłania słuchaczowi?
Nie sądzę, by istnienie jakiegokolwiek zespołu ograniczało się jedynie do promocji bądź sponsorowania jakiejkolwiek, określonej bądź nieokreślonej, idei. Nie chcemy ograniczać naszego werbalnego ataku do jednego czy dwóch sloganów. Jak powiedział Ian, zespół jest przesłaniem i wszystko sprowadza się do sumy doświadczeń tworzących go ludzi. To wszystkie piosenki, koncerty i płyty zebrane razem i połączone wyładowaniem twórczy i różnymi odchyleniami naszej ekspresji. Na tym kończy się nasze zadanie i jeżeli ktokolwiek chciałby wejść w interakcję ze wspomnianym wyładowaniem energetycznym, to powinien zamknąć obwód, inwestując weń własną energię.
Ty i Ian jesteście uznanymi producentami, z kolei Brendan gra na gitarze w All Scars. Jak wasze poboczne projekty współgrają z tym, co robicie z zespołem?
W przeszłości byliśmy zwykle tak zajęci tym, co robiliśmy z Fugazi, że ciężko było brać udział w innych projektach. Teraz, ponieważ nie koncertujemy już tak maniakalnie często jak to miało miejsce w przeszłości, możemy znacznie łatwiej skupiać się na innych zainteresowaniach i zajęciach. Joe całkiem poważnie zajął się swoją firmą płytową Tolotta Records i właśnie zabiera się do wydania wspaniałego nowego albumu waszyngtońskiej grupy Spirit Caravan. Brendan jest zaangażowany w produkcję nowej płyty the Make Up, a także komponuje muzykę do telewizyjnego dokumentu traktującego o inżynierii, a konkretnie budowie mostów i tuneli. Głównym zajęciem Iana jest zwykle menedżerowanie zespołowi, a także prowadzenie Dischord Records. Ostatnio był także producentem nowej płyty Lungfish, która powinna ukazać się tej wiosny. Ja sam ciągle próbuję sprawdzać się jako producent – moja ostatnia projektem na tym polu była kaseta zespołu Deep Lust. Prowadzę także wytwórnie płytową nazywającą się Peterbilt i pracuję wspólnie z Dischord nad reedycją płyty mojego starego zespołu - One Last Wish. Dlatego też wydaje mi się, że chociaż w pewnym sensie żal nam rezygnacji z bezustannych koncertów, jednak z drugiej strony to bardzo miło, że możemy teraz robić te wszystkie inne rzeczy.
Fugazi wydaje się być jednym z najważniejszych zespołów lat dziewięćdziesiątych. W taki czy inny sposób zainspirowaliście wielu artystów i wielu ludzi. Czy satysfakcjonuje was reakcja na waszą twórczość?
Tak. Myślę, że jesteśmy bardzo usatysfakcjonowani oddźwiękiem na nasze dokonania, ale z drugiej strony myślę, że tak naprawdę to, co robimy nie bazowało na oddźwięku, który wytworzył się sam. Zawsze wspaniałe jest to, kiedy czujesz energię zwrotną idącą do strony tłumu w czasie koncertu i zawsze to miłe, kiedy słyszysz od ludzi, że lubią naszą muzykę i są przez nią inspirowani. Jednak w założeniu, muzyka powstaje w odizolowanej od tego sferze. Pracujemy ciężko nad tym, aby zadowolić samych siebie i jest wspaniale, jeżeli później jest to w stanie zadowolić innych.
Czy tekst utwory „Long Distance Runner” w jakikolwiek sposób odnosi się do zespołu? Fugazi właśnie kończy jedenasty rok działalności...
Nie sądzę by utwór ten był napisany konkretnie z myślą o Fugazi. Myślę jednak, że w pewnym sensie może być w ten sposób interpretowany. Ciągniemy ten interes od dawna – z pewnością znacznie dłużej niż ktokolwiek z zespołu mógł przypuszczać. I tak jak powiedziałem wcześniej, myślę, że będziemy utrzymywać się w mozolnym ruchu do przodu. Do momentu, kiedy dojdziemy wspólnie do wniosku, że nie mamy już żadnych pomysłów i niczego do powiedzenia.
Czego można spodziewać się po Fugazi w najbliższej przyszłości?
Mamy na koncie nowe produkcje – wspomniany dwugodzinny film video „Instrument” i płytę z nagraną do niego ścieżką dźwiękową, na której zebraliśmy ogromną ilością muzyki. Od kiedy nasz perkusista Brendan został ojcem małego chłopczyka, Asy, nie możemy być zbyt długo poza domem. Dlatego też planujemy serie krótkich tras w tym roku. Rozpoczynamy w kwietniu w Anglii i mamy nadzieje koncertować w Europie w ciągu reszty roku. Mam nadzieję, że Polska będzie uwzględniona w naszym planie, ale jak dotąd nic nie zostało jeszcze do końca ustalone. Poza tym jesteśmy w trakcie pisania całej wiązanki nowych utworów, więc w pewnym momencie będziemy też składać nowy album. Wszyscy zainteresowani zespołem, naszymi trasami i terminami powinni odwiedzić naszą stronę internetową:
http://www.southern.com/southern/band/FUGAZ/index.html.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz