środa, 11 lutego 2015

Lungfish


Trudno robić wywiad z Lungfish. Ich muzyka nie potrzebuje dodatków. Ja spróbowałem, z mizernym efektem. Ale i tak jestem dumny, że udało mi się z nimi porozmawiać. Wywiad opublikowany w Antenie Krzyku 01.2004. 

Lungfish

















25 września 2003 roku udało mi się po dziesięciu latach przerwy po raz trzeci zobaczyć w akcji pochodzący z Baltimore kwartet Lungfish. Od tego koncertu minął już jakiś czas, jednak w dalszym ciągu jestem pod jego ogromnym wrażeniem. Właśnie dlatego, zamiast mętnych wywodów, jako wstęp do rozmowy z gitarzystą zespołu, Asą Osbornem, przytoczę cytat pochodzący z książeczki dołączonej do urodzinowego boxu Dischord Records: „Lungfish rzadko grywają koncerty i jedynie co kilka lat wydają płyty, jednak ich hipnotyczne muzyczne repetycje i tekstowa medytacja, pociągnęły za nimi grupę fanów zawsze gotowych na więcej. Krytycy narzekają, że Lungfish przez cały czas wydają się grać te same piosenki, ale ci, którzy wiedzą swoje mówią na to: ‘Tak, ale jakie to niezwykłe piosenki’”.

(Daniel Higgs na koncercie, po którym został zrobiony ten wywiad. fot. Bogusz Złotkowski)


















Jesteście jedynym zespołem z Dischord Records, który nie pochodzi z Waszyngtonu. Czy cieszy was fakt, że jesteście jedynym odstępstwem od reguły? 

Nie czuję, żebyśmy byli jakimkolwiek odstępstwem od reguły. Nie wiem jedynie dlaczego tak naprawdę nagrywamy dla Dischord, chociaż nie jesteśmy z DC. Może stało się tak dlatego, że często graliśmy w Waszyngtonie. Znamy tych ludzi i bardzo podobała nam się tamtejsza scena. Dlatego właśnie czujemy się bardzo szczęśliwi z fakty, że nagrywamy właśnie dla nich. 

Jak to się wszystko zaczęło? Wiem, że korzenie Lungfish to inny zespół pochodzący z Baltimore – Reptile House. 

Po rozpadzie Reptile House, Daniel, ja i nasz Pierwszy basista (John Chriest – przyp. WK) założyliśmy nowy zespół i zaczęliśmy wspólnie tworzyć muzykę. Było to w okolicach 1987 roku. Później dołączył do nas Mitchel, nasz perkusista i graliśmy dobre kilka lat, zanim wydaliśmy nasz pierwszy album. Myślę, że było to w okolicach 1990 roku. Później Dischord zaproponował nam wydanie płyty i już z nimi zrobiliśmy nasz drugi album. Dodam, że pierwszy („Neklace of Heads” – przyp.WK) powstał w koprodukcji Dischord i Simple Machines. Tak wyglądają nasz korzenie. Zespół ma już 16 lat. 

Co motywuje was do tworzenia muzyki przez tak długi czas? Potrafisz to jakoś nazwać? 

To muzyka, właściwie siła muzyki. Także przyjaźń – jako zespół przeszliśmy wiele wzlotów i upadków i bardzo dbamy o siebie nawzajem. Gramy wspólnie muzykę i chcemy grać aż do momentu, kiedy nie będziemy już w stanie tego robić. 


(Asa Osborne i autor w trakcie robienia wywiadu, fot. Bogusz Złotkowski)


Dlaczego robicie właśnie to, co robicie? Co oznacza dla was granie muzyki. 

Dla mnie znaczy bardzo wiele. Słuchamy dużo muzyki i każdy, kto kiedykolwiek ją grał wie, że jest to pewien sposób wyzwolenia. To pewien rodzaj świętości. Ludzie próbują wyzwalać się w różny sposób: ćwicząc, biegając, bądź okaleczając się. Dla nas jest tym właśnie granie muzyki. Nigdy nas to nie męczy – mimo, że mamy próby dwa razy w tygodniu, jeździmy w trasy i słuchamy setek innych zespołów. 

Wasza muzyka jest bardzo uduchowiona. Czuć w niej też wszystkie emocje, które wkładacie w jej granie. Czy muzyka jest dobrym sposobem na ich oczyszczenie? Czy w tych paskudnych czasach może być siłą uzdrawiającą? 

Wiem, co mas na myśli ale mogę jedynie przypuszczać, jak nasza muzyka jest postrzegana przez innych. Wszystko, czego pragniemy, to grać dobrze i grać dobrą muzykę. To nas rusza i miło słyszeć, że rusza one też i innych ludzi. Że jest czymś wspólnotowym. Tym był zawsze dla nas punkrock. Że nie chodziło jedynie o zespoły i kawałki, ale o bycie razem i dzielenie się pewnym doświadczeniem. Wydaje mi się, że właśnie to czyni muzykę czymś wyjątkowym. Jest to coś niedefiniowalnego. Coś, czego nie można przedstawić za pomocą obrazka, bądź druku. To pewien moment.  

Wasza muzyka wyszła poza kraj, z którego pochodzicie. Sam znam wielu ludzi w Polsce, którzy uwielbiają wasz zespół. Czy można postrzegać waszą muzykę jako coś w rodzaju uniwersalnego języka? 

Czuję, że tak właśnie jest. To, że lubią ją ludzie w Polsce i w innych odległych miejscach, jest czym niewiarygodnym i czujemy z tego powodu wielką pokorę. Osobiście uważam, że generalnie muzyka to uniwersalny język. Myślę, że muzyka, której słucham, czyni mnie osobą lepszą i bardziej pozytywnie nastawioną do świata, w którym żyję. 

Daniel jest autorem wspaniałych tekstów waszych piosenka. Ale to ciebie muszę spytać, jak ważne jest przesłanie, które niesie wasza muzyka? 

Sam też uważam, że teksty Daniela są niesamowite. Jednak sam nie wiem do końca, co miał on na myśli i dla tego tworze dla tych tekstów pewne obrazy w moim mózgu. Z drugiej strony właśnie to w nich lubię – nie są ani tematyczne, ani polityczne. Są po prostu piękne!

Wasz ostatni album nosi tytuł „Love is Love”. Jak ty sam go interpretujesz?  

Daniel powiedział pewnego dnia: „Love is Love” i uznaliśmy, że będzie to dobry tytuł płyty. To znaczy, po prostu, że miłość jest właśnie tym czym jest. Śpiewali także o tym The Beatles i Sonic Youth...

Czy nie sądzisz, że czasami wasza twórczość może być opacznie rozumiana przez słuchaczy? Czy jesteście tego świadomi? 

Z całą pewnością często jesteśmy rozumiani opacznie, ale z drugiej strony ja sam mam kłopot z wyjaśnieniem tego, co chcemy robić. Czuję, że czasami sam trochę mącę próbując o tym mówić. Nie mamy żadnego określonego przesłania. Próbujemy pisać dobre utwory, ale nasze teksty nie mają określonego przesłania. Myślę, że właśnie z tego powodu ludzie mają z nami pewien problem. Ale dla mnie jest to OK. Jesteśmy tylko ludźmi i nie jesteśmy w stanie pojąć wszystkiego, a nasza muzyka nie jest też adresowana dla wszystkich. Nie jest to powód do frustracji, bo po prostu rozumiem, że dla wielu nie ma ona żadnego znaczenia. 



Czy można powiedzieć, że pozostawiacie słuchaczowi swobodę interpretacji waszej twórczości? 

Tak. Mogę powiedzieć, że z całą pewnością tak właśnie jest. To właśnie my robimy nasze utwory i dzieje się to w pewien określony sposób, ale są one otwarte na każdą interpretację i jestem bardo szczęśliwy z tego powodu, że tak właśnie jest. Ja sam słucham właśnie takiej muzyki, która nie mieście się w określonych granicach i nie jest łatwa do zdefiniowania. Takiej, która jest po prostu dobrą muzyką. 

Czego najchętniej słuchacie na co dzień? Co was inspiruje? Z całą pewnością jesteście zespołem rockowym, ale słychać u was wpływ wielu gatunków muzyki. 

Słuchamy wielu rodzajów muzyki – od punkrocka, przez pop do dubu i reggae. Także muzyki hinduskiej, starych płyt z bluesem, każdego rodzaju naprawdę. Nie można wyobrazić sobie czwórki ludzi słuchającej w tym samym czasie takiej samej muzyki. Myślę, że nigdy nie bylibyśmy w stanie grac jednego rodzaju piosenek i myślę, że znajduje to odbicie w naszych utworach. Opierają się one na gitarze, basie, bębnach i wokalu, więc w swoim pochodzeniu jest to bardzo rockandrollowe. 

Czy czujecie się częścią rockowej kultury? Co tak właściwie znaczy dla was termin ‘rockandroll’? 

Rockandroll? Myślę, że lubię ten termin, ale kiedy myślę o tych wszystkich rzeczach, które mogą być kojarzone z rockandrollem, to nie czuję się z tego powodu zbyt szczęśliwy. Rockandroll jest po prostu muzyką, a ja nie chcę jej opisywać. Z drugiej strony – jako, że nie znoszę terminu ‘indie rock’ – mogę powiedzieć, że jesteśmy po prostu zespołem rockandrollowym. Nie gramy muzyki klasycznej, nie gramy jazzu, nie gramy calypso, więc brak lepszych terminów prowadzi nas wprost do rockandrolla. 

Czy, na zakończenie, możesz powiedzieć czego można się po was spodziewać w niedalekiej przyszłości. 

Nie mamy żadnych planów długoterminowych. Teraz pracujemy nad utworami na nową płytę i chcemy grać koncerty. Chcemy robić to, co robimy teraz, aż do momentu kiedy przestaniemy to robić. 


  

wtorek, 20 stycznia 2015

Make-Up

Ian Svenonius. Z jednej strony narcyz i szarlatan, z drugiej - genialny showman i erudyta. Underground byłby uboższy bez jego grup: Nation of Ulysses, Cupid Car Club, Make-Up, Weird War i Chain and the Gang; bez jego manifestów, książek i osobowości. 

Wywiad pochodzi z roku 2000, został zrobiony po ich wrocławskim koncercie i opublikowany w 5. numerze Anteny Krzyku.  

(fot. Pat Graham)













Make-Up: Rewolucja, gospel i rockandroll. 

Rockandroll znów może być ekscytujący, baby! Pod jednym wszakże warunkiem – muzyk musi wiedzieć po co wychodzi na scenę i dobrze się na scenie czuć. Ian Svenonius – wokalista Make-Up, sekretarz Rock’n’rollowego Kominternu i główny kaznodzieja Gospel Yeh-Yeh - to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Ci, którzy widzieli zespół na żywo nie powinni mieć co do tego żadnych wątpliwości.

Pójdźcie na koncert Make-Up! Posłuchajcie ich płyt! Dajcie się porwać szaleństwu i poczujcie, że rockandroll może jednak być ekscytujący! Przeczytajcie też ten tekst, żeby wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

****

W kilku wywiadach, których udzieliłeś wcześniej, przeczytałem że uważasz zebraną na koncertach Make-Up publiczność za piątego – no, może teraz już szóstego - członka zespołu. Dzisiaj graliście w miejscu całkiem innym niż zazwyczaj. Graliście też dla ludzi, z których większość nie rozumiała angielskiego. Co sądzisz o tym koncercie i co sądzisz o tego typu doświadczeniach?

Każda grupa muzyczna egzystuje w granicach określonego kontekstu kulturowego. Nasz własny kontekst kulturowy to Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Kraj z najdłuższą tradycją rockandrolla – muzyki będącej zelektryfikowaną i komercyjną wersją bluesa. W rockandrollu odbija się związana z bluesem tematyka i na wiele sposobów eksploatował on bluesową tradycję. My, jako Make-Up, chcemy zutylizować i zastosować w tym gatunku tradycję typową dla czarnej muzyki gospel. Naszym zadaniem, jest to metoda wyrwania się ponad świadomość gatunku i ponad nadmiernie cyniczną scenę rockową. Dlatego też postrzegamy publiczność rockową jako grupę, w której odbijają się panujące we współczesnym społeczeństwie stosunki na linii konsument-producent. Mam na myśli społeczeństwo, w którym konsumenci są zadowoleni z siebie i pasywni, natomiast producenci są aroganccy. Właśnie dlatego chcemy ożywić rockandrollowy teatr.

W pewnym sensie udało nam się to zrobić w Stanach. Natomiast jeśli chodzi o nasz polski koncert, muszę przyznać ci rację – było to dla nas dosyć trudne zadanie. To coś jakby granie na przekór wszelkim przeciwnościom – mam na myśli gigantyczna przerwę dzielącą scenę i publiczność, także barierę językową. Jednak dla mnie granie poza granicami USA jest zawsze czymś niezwykle skomplikowanym – głównie ze względu na wspomnianą barierę językową. Wydaje mi się także, że w Polsce niejest tak mocno zakorzeniona rockandrollowa tradycja. Masz rację, rzeczywiście było to dla nas dosyć skomplikowane doświadczenie.



Moim zdaniem wasz występ miał trochę dwuznaczny wydźwięk - z jednej strony ci wszyscy ludzie, którzy krzyczeli dzisiaj 'yeh' zostali zainfekowani płynącymi ze sceny dźwiękami. Tyle, że – takie odniosłem wrażenie - publiczność powtarzając za wami to 'yeh' ignorowała całą resztę waszego przekazu. Czy nie obawiasz się, że właśnie przez to 'yeh' wpisujesz Make-Up w kontestowaną przez ciebie tradycję rockandrolla, jako muzyki, której odbiorcy powtarzają coś bezmyślnie za stojącymi na scenie gwiazdami? 

To 'yeh'to coś symbolicznego i coś kształtującego. To wydzielanie się pewnej treści. To rzecz ze wszech miar pozytywna. Negatywna jest tradycja wywodząca się z bluesa - ta muzyka powstała właśnie jako reakcja na muzykę gospel i eksploatowała tradycję grzechu, diabła i pijaństwa.

Rockandroll jest jednak dla mnie czymś niezwykle interesującym głównie za sprawą własnego kontekstu historycznego. Po II Wojnie Światowej, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki toczyły walkę o duszę Europy. Właśnie z tego powodu Stany Zjednoczone niezwykle intensywnie wymyślały różne ruchy artystyczne, a każdy przejaw amerykańskiej sztuki na swój sposób propagował tę pro-kapitalistyczną ideologię. Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone chciały zainspirować świat przeciwko socjalizmowi. Jednym ze sposobów, za pomocą którego miał być osiągnięty ten cel, było przerobienie Europy poprzez amerykańskie pieniądze na coś w rodzaju witryny kapitalizmu. Miała to być swoista kraina marzeń, miejsce dobrobytu. Służyło to jednak wyłącznie propagandowej bitwie z socjalizmem. Mit, na którym to wszystko się opierało, sprowadzał się do hedonizmu, łatwego życia i tego typu rzeczy. W Europie było to realizowane poprzez Plan Marshalla, który zalał ją amerykańskimi pieniędzmi. Oczywiste było także to, że do tego celu potrzebny jest nowy kapitalistyczny paradygmat, który pomoże propagować tę ideologię na poziomie artystycznym. Było to konieczne, ponieważ awangarda - i generalnie sztuka europejska - były zawsze bardzo socjalistyczne. Nie mam tutaj na myśli samej ideologii – popatrz jednak na surrealistów, których korzenie wyraźnie były związane z socjalizmem. To samo tyczy się symbolizmu czy dadaizmu... Awangarda i inteligencja zawsze związane były tutaj z socjalizmem i dlatego też Ameryka musiała znaleźć ruchy artystyczne, będące z założenia antysocjalistyczne. Było to ważne, ponieważ po II Wojnie Światowej w Europie pojawiała się fala ogromna sympatii dla socjalizmu - głównie w Grecji i we Włoszech - co stwarzało ogromny problem polityczny dla Stanów Zjednoczonych. No i właśnie dlatego Amerykanie wyciągnęli z podziemia wszystkie te ruchy artystyczne – mam na myśli: rockandrolla, jazz, bitników i abstrakcjonistów – i zainfekowali nimi Europę. To właśnie tego typu artyści tak naprawdę przenieśli amerykańską sztukę do Europy. Wcześniej nikt tutaj o niej nie słyszał, a teraz amerykańska kultura dominuje w całej Europie. Paradoksalnie rockandroll - będący na swój sposób brzmieniem wolności – i wszystkie te ruchy artystyczne, znalazły się tutaj za sprawą CIA. I to wyłącznie dlatego, że były totalnie apolityczne. Wszystko dotyczyło w nich formy, nie zaś treści. Popatrz na Elvisa – został on sprowadzony wyłącznie do formy, w której odbijały się w nim wszystkie wartości kultury-matki. To samo dotyczy Jacksona Pollocka - choć wydawał się być buntownikiem, to było to jednak bunt pozbawiony świadomości. Był po prostu macho... Właśnie za sprawą tych wszystkich faktów, jako Make-Up próbujemy odwrócić do góry nogami rockandrollowy paradygmat.

Wracając do 'yeh' – masz racje, wykrzykuję 'yeh'. Jednak jest to dla mnie zwrot podniosły i pełen treści. Zwrot występujący przeciwko rockandrollowej tradycji, opartej w znacznej mierze na bluesie.



Sporo mówisz o rockandrollowej tradycji i we wielu przeprowadzonych z tobą wywiadach, które udało mi się przeczytać, mówiłeś o "rewitalizacji rockandrolla" - czy możesz powiedzieć,na czym ma ona tak naprawdę polegać?

Chcemy posiąść tradycje muzyki gospel i wpasować ją w ramy rockandrolla. 

Dlaczego jednak rockandroll? Mówiłeś przecież o rockandrollu jako o "zwłokach". Dlaczego próbujesz wskrzesić właśnie te "zwłoki"?

Ponieważ rockandroll prezentuje swoisty rodzaj "gesamtkunstwerk" (jedności sztuk – przyp. WK), w wagnerowskim pojęciu tego terminu. Dla niego była to opera. Dla nas jest to rockandroll – forma, która może obejmować równocześnie nagrywanie i występy na żywo, teatr i poezję. Może więc on być "gesamtkunstwerk".

Rockandroll ma też zasadniczą przewagę nad każdą inna formą sztuki - jest bardzo tani i praktycznie każdy może założyć zespół rockandrollowy. No, może nie jest taki supertani, bo trzeba kupić instrumenty... Jednak jego esencja sprowadza się do tego, że jest to rzecz osiągalna dla wszystkich. Kiedy patrzysz na inne media - film, telewizję czy radio - widzisz, że wszystkie przejawy wykorzystania tych form są bardzo drogie. Ponadto każdy inny ruch artystyczny - od czasu, kiedy Ameryka Europę - jest bardzo nudny, gówniany i skierowany do burżuazji.

(fot. Pat Graham)
















Dlaczego więc próba wskrzeszenia rock’n’rolla właśnie za pomocą muzyki gospel?

To muzyka religijna i w rzeczywistości jest ona mariażem wielu form. Składa się z elementów czarnej kultury, która przywłaszczyła sobie elementy charakterystyczne dla kultury białych i vice versa. To jedna wielka kulturowa mikstura. Poza tym, tradycja gospel jest na swój sposób zbliżona do tego, co my znamy z undergroundu. Nie ma w niej systemu opartego na gwiazdorstwie, nie opiera się na chciwości i nie sprowadza się do celebrowaniu gówna, a są to rzeczy, które znajdziesz w każdym innym rodzaju muzyki.

Sam nie jestem osobą wierzącą i nie występuję tutaj w obronie gospel. Myślę jednaj, że ta forma stwarza interesujące możliwości, aby rockandroll znów stał się interesujący i znowu był ekscytujący. Amerykańska muzyka gospel jest także na swój sposób muzyką polityczną – dużo się w niej mówi i jest ona oparta na przekazie. Na swój sposób istnieją w niej także zmieszane razem elementy wszystkich stylów muzycznych na świecie. W końcu, także publiczność jest bardzo zaangażowana w spektakl i wszystko to miesza się razem.

Tradycja gospel także jest w jakiś sposób powiązana z voodoo, obrzędami plemienia yoruba i innymi pierwotnymi formami afrykańskimi. Mam na myśli charakterystyczny dla nich trans i pewne stany dionizyjskie - szukanie absolutu przez poprzez wizję, muzykę i taniec. Europejska tradycja chrześcijańska jest niewiarygodnie represyjna, ponieważ występuje przeciwko ciału. Myślę, że afrykańska tradycja religijna jest znacznie bardziej interesująca, ponieważ nie istnieje w niej dualizm między ciałem i duchem w takim stopniu, w jakim istnieje on w tradycji katolickiej, która każe nienawidzić ciało.



Wasze muzyczne korzenie to jednak przede wszystkim punkrock – zaczynaliście przecież jako Nation Of Ulysses. Jak to się stało, że zostaliście zainfekowani tradycją czarnej muzyki?

Pochodzimy z Waszyngtonu, a to czarne miasto. Kiedy myślisz o kulturze amerykańskiej, to musisz zdać sobie sprawę z tego, że Stany Zjednoczone powstały jako plantacja utrzymywana przez niewolników i czarni są w tej tradycji zakorzenieni znacznie dłużej niż jakakolwiek inna nacja. Nawet jeżeli stanową oni jedynie 10 czy 12 procent populacji, to i tak ma to ogromny wpływ na muzykę i kulturę. Różnica pomiędzy Amerykanami i Europejczykami polega na tym, że czarna kultura nie ma tutaj aż tak wielkiego wpływu na całą resztę. Dlaczego, mimo geograficznego sąsiedztwa, Kanada tak różni się od Stanów? Właśnie z powodu braku czarnej kultury! Tak, to tylko jedna z różnic, których oczywiście jest znacznie więcej, niemniej różnica bardzo istotna.

Make-Up to zespół niezwykle płodny jeśli chodzi o płyty – jak istotne jest dla was ich nagrywanie i wydawanie? Po pierwszym kontakcie z waszą muzyką na żywo wydaje mi się, że dopiero po obejrzeniu waszego występu można, tak naprawdę, zrozumieć fenomen Make-Up.

Bardzo interesuje mnie nagrywanie muzyki. Muszę jednak przyznać, że na początku naszej działalności było to coś w rodzaju "instant recording". Wszystko robione było w wielkim pośpiechu, a pierwsze dwie płyty zostały nagrane na żywo. Nie robiliśmy tego jednak bez powodu – chcieliśmy pokazać ludziom jak może znów wyglądać koncert rockandrollowy. Było to coś w rodzaju instrukcji. Teraz znacznie bardziej interesuje nas produkcja płyt, interesuje nas robienie dobrze brzmiących płyt. Myślę też, że trzy ostatnie z nich są znacznie lepsze właśnie ze względu na produkcję - brzmią ciężej i są znacznie lepiej nagrane.

Czy uważasz, że jest możliwe uchwycenie istoty grupy takiej jak Make-Up, jedynie przez kontakt z waszymi płytami i bez uczestnictwa w waszych koncertach?

Koncerty i płyty to zawsze dwie odrębne rzeczy. Myślę, że jest tak w przypadku każdego innego zespołu... Naprawę trudno mi to ocenić.

W swoich tekstach posługujesz się pewną specyficzną poetyką. Mimo to, że jest bardzo atrakcyjna, to jednak zawęża przekaz do pewnego wąskiego grona odbiorców. Czy nie obawiasz się tego, że często interpretuje się wasze teksty w sposób odległy od twoich intencji? 

Myślę, że tak. Przekaz Make Up opiera się na pewnych eksploatowanych przez nas tematach – dotyczą one zwykle alienacji i wszystkiego, co jest z nią związane. Bywa czasami tak, że udajemy się w inne miejsca i wówczas zdajemy sobie sprawę, że mówimy innymi językami. Nie tylko w sensie dosłownym, jak tutaj, gdzie ludzie rzeczywiście posługują się innym językiem. Czasami - nawet w miejscach takich jak Holandia, gdzie każdy zna angielski – nie wydaje mi się, aby mieszkający tam ludzie odczuwali podobny rodzaj alienacji kulturowej, którą odczuwamy w Ameryce. W Stanach Zjednoczonych rządzi faszystowska kultura popularna. Kultura skierowana przeciwko tobie. Pod tym względem nie ma demokracji. Sam wiesz, jakiego typu filmy kręci się w Ameryce! To wyjątkowo wstrętny proces i wszystko z nim związane opiera się na sprzedaży. Ludzie, którzy kontrolują przemysł rozrywkowy mają cyniczny stosunek do ludzkiej inteligencji i wszystko co robią jest spreparowanym gównem. Nasza kultura jest sterowana przez pieniądz i dlatego cały ten kraj prezentuje się w tak gówniany sposób. Przecież w Ameryce nie ma nawet miłej architektury. To kultura alienacji.

Właśnie dlatego myślę, że żyjemy w zupełnie innych realiach niż. chociażby, mieszkańcy Szwecji – kraju gdzie wszystko jest inne i funkcjonuje w całkiem innym kontekście.

Na dzisejszym koncercie koncercie zagraliście jawałek "C’mon, Let’s Spawn". Zapowiadając go, powiedziałeś coś, co brzmiało nawet jak manifest i nawoływanie do zjednoczenia się przeciwko kulturze mainstreamu? Czy tak właśnie powinno to być odczytane?

Tak. Opiera się to na nawiązaniu do mitu o Frankensteinie – mam na myśli rolę człowieka jak kreatora, jako boga. Mówię tutaj o naszej możliwości kreowania rzeczy które chcemy kreować, pomimo istniejących obciążeń kulturowych. To bardzo proste przesłanie.























Dwa miesiące temu widziałem we Wrocławiu At The Drive-In i stało się dla mnie jasne, ze w ogromnym stopniu wpłynęliście na kształt muzycznego undergroundu w USA. Mimo, że grali oni nieco inną muzykę, pod względem zachowania na scenie i generowanej na koncertach energii było to bardzo zbliżone do tego co oferuje Make-Up.

Znamy kilka innych grup, które na swój sposób czerpią z tego co robimy, ale robią to na swój własny sposób – częściowo bardziej bezpośrednio, częściowo pośrednio. Mam co do tego mieszane uczucia... Wiesz, nie mam obsesji na punkcie oryginalności - oryginalności w sensie kapitalistycznym, gdzie jest ona potrzebna do kreowania nowych potrzeb. Uważam jednak, że grupy rockowe powinny wychodzić poza obowiązujący obecnie układ, ponieważ w przeciwnym wypadku to co robią jest bardzo nudne.

Masz rację - to duży problem chociażby w Polsce, gdzie wiele grup pretendujących do bycia "alternatywnymi", ogranicza się jedynie do kopiowania zachodnich wykonawców. Czy masz jakąś radę na to w jaki sposób uruchomić drzemiącą w każdym kreatywność? W końcu na bazie starego schematu stworzyliście całkiem nową formę.

Nie wiem co powiedzieć... Nigdy nie powinno się podążać za określonym trendem! Nie znam słowiańskiej natury, ani polskiej muzyki i nie mogę tego skomentować. Mogę jedynie powiedzieć, że odwoływanie się do kultury amerykańskiej nie powinno być tutaj standardem. Z większym szacunkiem powinno podchodzić się do kultury europejskiej. Z drugiej strony tutejsze zespoły zawsze chciały brzmieć jak zespoły amerykańskie.



Make Up istnieje już od ponad pięciu lat. W jaki sposób oceniasz ten czas, który spędziłeś grając z zespołem? Czy satysfakcjonuje cię to, co udało ci się osiągnąć?


Wybacz, ale naprawdę trudno mi cokolwiek powiedzieć na ten temat! Wiem tyle, że chcę zrobić film o Make Up i w tej chwili jest to moja główna obsesja... Nie chodzi mi o typowy dokument. Ma być to film piękny, dowcipny i pełen treści. Mam już gotowy scenariusz i mam nadzieję, że uda mi się to urzeczywistnić.