czwartek, 4 kwietnia 2024

Chris Thomson

[Głos ma Mentor. Tekst pochodzi z roku 2004 i został oryginalnie opublikowany w magazynie Antena Krzyku.] 

W słusznym wieku człowiek ma prawo do swoich dziwactw. Moje to "warte-lepszej-sprawy-obsesyjne-przywiązanie-do-terminu-punk rock". W smutnym kraju nad Wisłą to rzeczywiście dziwactwo. Mój punk rock nie ma nic wspólnego z wynurzeniami bohaterów książki „PRL – Punk Rock Later”. Nie ma nic wspólnego z muzyką większości grup, o których piszą obecnie w fanzinach. Nie ma nic wspólnego z publicznością Punkowej Orkiestry Świątecznej Pomocy. 

Dobrym punktem odniesienia do "mojego" punk rocka jest Chris Thomson i jego zespoły: Soulside, Ignition, Fury, Circus Lupus, Las Mordidas Monorchid, Skull Kontorol i Red Eyed Legends. Postać ogólnie nieznana. Jego nowa grupa, Red Eyed Legends, wydała właśnie debiutancką epkę, a Dischord wypuścił zremasteryzowaną reedycję pierwszego albumu Circus Lupus. Pomyślałem, że to dobra okazja by zrobić z nim wywiad. Wysłałem mailem pytania i po kilku tygodniach dostałem odpowiedź, tylko że w formie listu. Z dopiskiem: "I think it makes sense". Zrobił to po swojemu i chyba miał rację. Zresztą sami Państwo ocenią.
Czołem, nazywam się Chris Thomson. Jestem muzykiem, choć tak naprawdę się za niego. Jeśli nie słuchaliście punk rocka, bądź math rocka, bądź noise rocka, bądź... - jakkolwiek chcecie nazwać muzykę tworzoną w Waszyngtonie, DC w ciągu ostatnich piętnastu lat – z całą pewnością nic byście o mnie nie wiedzieli. Dorastałem w Waszyngtonie, DC. 

Najprawdopodobniej nie macie o tym pojęcia, ale ta okolica od pewnego czasu regularnie wypuszczała na świat wiele niezwykłych zespołów – od punk rocka i hardcore począwszy, a skończywszy na lokalnej muzyce tanecznej zwanej go go. Z jakiegoś też powodu DC było od zawsze regularnym celem wizyt wielu zespołów w trasie. Można było też znaleźć tam wspaniałe sklepy z płytami i miejsca, do grania koncertów. Sądzę, że dorastając tam zostałem po prostu skazany na muzykę. 

 W tamtych czasach powstało tam wiele wspaniałej muzyki. Większość z niej robiły zespoły kojarzone z Dischord Records. Będąc nastolatkiem z pewnymi określonymi poglądami trzeba było zająć się graniem. Graniem oraz robieniem sobie kolejnych tatuaży, wiecie o co chodzi? Dorastając w innych miejscach można było pójść w świat deskorolek, sportu, bądź nauki. W Waszyngtonie zakładało się zespół i grało punk rocka. 

Moim sąsiadem był Bobby Sullivan. Śpiewał później w Lunch Meat, Soulside, Seven League Boots i kilku innych grupach. Jego brat Mark, znany z King Face, był wtedy członkiem zespołu The Silknees, który przekształcił się później w Teen Idles. Miałem jedenaście czy dwanaście lat, kiedy trafiłem na próbę The Silknees. W świat głośnej i dziwnej muzyki zostałem więc wprowadzony w bardzo młodym wieku. 

Moje muzyczne zaangażowanie wzięło się właśnie z tego, że przyszło mi dorastać w określonym czasie w DC. Grałem już wcześniej w kilku zespołach, ale moim pierwszym prawdziwym bandem był Lunch Meat. Grałem z nimi na basie. Zrobiliśmy kilka piosenek i wydaliśmy siedmiocalówkę. Wszystko skończyło się, kiedy poszliśmy do college’u, ale przez ten czas graliśmy próby i robiliśmy nowe utwory. Po roku byliśmy już znacznie lepszymi muzykami, zdolnymi tworzyć bardziej rozbudowane kompozycje. Z tego materiału powstał pierwszy album Soulside, "Less Deep Inside Keeps". 



W czasie przerwy w college’u wróciłem do DC i zaprzyjaźniłem się z Chrisem Baldem. Było to w okolicach 1986 roku i były to początki Ignition. Zaproszenie do grania z nimi było dla mnie naprawdę wielką sprawą. Byłem ogromnym fanem Faith, poprzedniego zespołu Chrisa i Aleca. Widziałem też Dante, grającego na perkusji z Iron Cross i Gray Matter. Granie z tymi gośćmi nieco mnie przerażało.

#1: Kilka miesięcy temu Dischord wypuścił długo wyczekiwaną kompaktową reedycję „Less Deep Inside Keeps”. Nie słuchałem tej płyty od dawna i zachwyciłem się odkrywając ją na nowo. OK, może to nieco archaicznie już brzmiący hardcore, jednak ekspresja i energia tej muzyki nie zdewaluowały się nic a nic. Biorąc pod uwagę fakt, że płyta została nagrana przez nastolatków, jest to rzecz wyjątkowa. Tak samo jak późniejsze dokonania zespołu, już bez Chrisa na basie. Ignition to, moim zdaniem, grupa wybitna. Z DC HC tak naprawdę zetknąłem się gdzieś w okolicach 1989 roku. Fugazi zaczynało dopiero karierę i w tym czasie Ignition było czymś w rodzaju sumienia Dischord. Kilku moich znajomych nosi do dziś tatuaże z ich logo i jestem pewien, że nie traktują ich jako błędów młodości.  

W trasy tak naprawdę zacząłem jeździć dopiero z Ignition. Teraz nikt o tym nie pamięta, ale w tych najdawniejszych czasach zespoły z DC tak naprawdę nie jeździły w trasy. Dopiero w późnych latach 80. zespoły stamtąd zaczęły jeździć na dłuższe wyprawy. Pewnie miało to wiele wspólnego z tym, że Europa stała się dla nas naturalnym miejscem do grania. Pojawili się tam ludzie zdolni bookować trasy po kontynencie i myślę, że po tych właśnie blokować doświadczeniach ludzie napalili się koncertowanie po Stanach. USA to ogromny kraj i pomijając wielkie miasta jest tam naprawdę niewiele stałych miejsc do grania koncertów. 

Trasa po Europie zrobiła na nas naprawdę kolosalne wrażenie. Poraziło nas to, jak bardzo amerykański punk i muzyka z DC wpłynęły na sceny w innych krajach. W Stanach nie tak wiele ludzi słuchało punk rocka i odkrycie, że tak wielu Europejczyków słucha muzyki z DC i interesuje się grupami stamtąd, było dla nas czymś bardzo ożywczym. Grając z Norwegami z So Much Hate odkryliśmy, że dzielimy szacunek i czerpiemy wspólną inspirację z dokonań brytyjskich anarchopunkowców w rodzaju Rudimentary Peni. Jednak oni interpretowali to wszystko zupełnie inaczej i dzieląc te same inspiracje poszliśmy w zupełnie innych kierunkach. Ludzie w Stanach są znacznie bardziej zadowoleni z siebie. Zawsze ceniłem u Europejczyków ich zdolność do mówienia prawdy prosto w twarz. 



 # 2: Od lat jedną z najczęściej słuchanych przeze mnie płyt jest "Super Genius", pierwszy album Circus Lupus. Nie potrafię logicznie wytłumaczyć, dlaczego. Surowy gitarowy jazgot i neurotyczne wokalizy Thomsona na pierwszy rzut ucha nie wydają się niczym specjalnym, jednak... W recenzji tej płyty w New Musical Express pojawiło się określenie, że jest to "muzyka przypiekanych dusz" i myślę, że jest w tym sporo prawdy. Niedoceniany za życia Circus Lupus to zespół, bez którego dzisiejsza scena byłaby znacznie uboższa. Swoją drogą, termin "post hardcore" użyty został po raz pierwszy chyba przy okazji recenzji tej płyty.




Circus Lupus powstał w Madison w stanie Wisconsin. Pojechałem tam za moją żoną, z nadzieją na ukończenie studiów bez zakłóceń wynikających z grania w zespołach. Reg Shrader, pierwszy basista Circus Lupus, był przyjacielem mieszkańca Marka Robinsona. Waszyngtończyka, którego znałem z czasów grania na basie w jego grupie Unrest. Reg chodził do collage’u w okolicach Chicago i był wielkim fanem szybko rozwijającej się tamtejszej sceny. Kontakt z utrzymanym w całkiem innej stylistyce hałaśliwym punkiem był czymś, co otworzyło mi oczy. Po okresie słuchania dużej ilości muzyki z DC odkrycie czegoś nowego było niezwykle ożywcze. Podobało mi się, że te zespoły z Midwestu różniły się od hardcore i punka, na których się wychowałem. Mogłem usłyszeć inspiracje Big Black, Scratch Acid i Jesus Lizard kilkoma bardziej eksperymentalnymi formacjami, jak Chrome, Kraftwerk czy Foetus, których sam też zaczynałem wtedy słuchać. 

Dałem się porwać energii tej muzyki, jej napastliwej naturze. Podobało mi się też, że ta nowa muzyka nie była też już tak otwarcie polityczna. Drażniła mnie już wtedy mędrkowata natura, która zdominowała hardcore i punk w późnych latach 80. i na początku 90. Myślę, że pochodząc z DC już zawsze będę nosił ze sobą bagaż związany ze straight edge i swoistą politycznością tego miejsca. Znałem wielu straightedge’owych dzieciaków, którzy później stali się wstrętnymi pijakami. Znałem też wielu mądrzących się wegan, którzy jedzą teraz żarcie z fast foodów. Uważam, że nikt nie ma prawa się wymądrzać, jeżeli nie poświęci swojego życia na praktykowanie tego o czym mówi. Dlatego właśnie cieszyła mnie wówczas ta nowa muzyka, w której było miejsce i na energię, i na własne poglądy na rzeczywistość i do tego nie była jeszcze dosłownie polityczna. Z Circus Lupus opuściliśmy Madison z myślą, że scena DC może być się dla nas nieco bardziej pomocna. Nie byliśmy też jako zespół zbyt dobrze odbierani przez scenę w tym mieście. Reg Shrader wybrał Chicago, reszta z nas przeprowadziła się do DC. Przeprowadzka uświadomiła nam, że scena waszyngtońska bardzo się rozwinęła, a tamtejsze zespoły zaczęły troszkę bardziej eksperymentować. 



Joan Jett była przyjaciółką Fugazi, a do dziś jest fanką Lungfish, których zabierała ze sobą w trasy. Fugazi, a szczególnie Joe Lally, który w tym pośredniczył, zachęcili ją do sprawdzenia grających w Nowym Jorku kilku zespołów z DC. Circus Lupus wystąpili w CBGB’s, wraz z Jawbox i Shudder to Think i Joe powiedział mi wcześniej, bym wypatrywał tam Joan. Spotkanie z nią było dla nas naprawdę wielką sprawą. Byłem wielkim fanem Joan Jett, by wspomnieć tylko The Runaways i wyprodukowanym przez nią albumem The Germs. Spodobał się jej nasz koncert i poprosiliśmy ją, by wyprodukowała naszego singla. 

Sześć tygodni w jednym vanie w dziesięć osób. Dlatego w końcu przestaliśmy się lubić. Lungfish i Circus Lupus zagrały wspólną trasę po Europie. Oba zespoły dobrze wiedziały na czym stoją i całość zorganizowana była tak, że oba grały za jedną stawkę. Pod koniec trasy nagromadzony stres spowodował, że wszystko zaczęło się sypać. 

#3: Jon Carson napisał o Monorchid: "Jest tu wszystko: serce i flaki. Tak prawdziwe, jak tylko jest to możliwe" i trudno lepiej ująć fenomen tej grupy. Zwłaszcza, że ich spazmatycznego rocka trudno rozpatrywać w kategoriach czysto muzycznych. Monorchid był trochę sumieniem "dorosłego" punk rocka. Nie akceptowali tego, co działo się wokoło i łamali reguły. W czasach, kiedy underground zdominowały nuda, marazm i przewidywalność, Chris przyjął rolę popsujzabawy. Chwała mu za to. 

Monorchid zaczął grać pod nazwą The Orchids. Andy Cone był tym przybyszem z kosmosu, który próbował ściągnąć mnie do grania w jego imprezowym zespole. Przez sześć miesięcy graliśmy z Aaronem Olsenem na perkusji i Fredem Erskine na basie. Z czasem projekt przeistoczył się w poważny zespół. Andy pozyskał do niego swojego starego przyjaciela Toma Allnuta, świeżo przybyłego do DC Andy’ego Coronado, tudzież Chrisa Hamley'a. 

Monorchid tak naprawdę był wyrazem naszego prawa do zabawy. W tych czasach wszystko związane z muzyką stało się zbyt poważne i wyreżyserowane. Wydawało nam się śmieszne, że wszystkie te zespoły stały się nagle bardzo poważne i próbowały podpisywać kontrakty z dużymi wytwórniami. Nie żebym miał do nich żal, ale wydało się to zaprzeczeniem tego wszystkiego, co przyciągnęło nas do punka. Wydaje mi się, że zaczęło mi się znacznie lepiej powodzić od momentu, kiedy odszedłem od robienia muzyki i skoncentrowałem się na wokalach. 



W Circus Lupus, Monorchid i Skull Kontrol, muzyka zawsze powstawała na zasadzie współpracy: ktoś przychodził z riffem i wtedy każdy mógł pracować nad wypełnieniem pustej przestrzeni i zbudowania wokół tego utworu. Muzyka staje się bardziej niezwykła, kiedy kompozycje powstają w wyniku wysiłku całej grupy. 

 O czym śpiewam? Od zawsze lubiłem muzykę punk, ponieważ jest bardzo bezpośrednia i nie podchodzi też zbyt poważnie do siebie samej. Poza tym, czy nie była ona też reakcją na kunszt klasycznych zespołów rockowych i ich rozdmuchany proces twórczy? Podążałem tropem tej cwaniaczkowatej tradycji próbowałem pisać teksty będące odbiciem moich poglądów, szczególnie na temat tego, jak bardzo banalna stała się muzyka. Kiedy zaczynałem grać, muzycy w Waszyngtonie byli bardzo podjarani i nikt nie oczekiwał tego, że ich kawałki będą grane w radiu, albo że zarobią w ten sposób na życie. Pod koniec lat 80., kiedy punkiem zainteresowało się znacznie więcej osób i pojawiło się więcej miejsc do grania, pojęcie bycia w zespole uległo zmianie. Wkurzało mnie to, że coraz więcej kumpli zaczęło tworzyć plany marketingowe i zatrudniać speców od promocji. Biorąc pod uwagę historię punk rocka, było to żałosne. Ludzie zaczęli myśleć, że mogą zarobić na tym duże pieniądze. W wielkim skrócie: podoba mi się rola bycia cwaniaczkiem, który wytyka paluchem i wygłasza swoje opinie. Wspaniałą rzeczą w punk rocku jest to, że każdy -niezależnie od muzycznego talentu czy podejścia do temat - może grać tę rolę. Zawsze podobała mi się postawa: „jeżeli nie podoba ci się to co słyszysz, załóż swój własny zespół i sam wyjdź na scenę”.

# 4: Skull Kontrol przemknął przez rockowy underground prawie niezauważony, pozostawiając po sobie jedynie dwie fantastyczne epki wydane przez Touch and Go Records. 

Skull Kontrol było, mniej więcej, próbą rozwinięcia części materiału, który nie został nagrany z powodu nagłej śmierci Monorchid. Im dłużej grałem muzykę, tym bardziej lokowałem się w godnej pozazdroszczenia pozycji bycia zdolnym do pozyskiwania nowych muzyków. Takich, których sposób grania podziwiałem od dawna. 

Skull Kontrol dał mi możliwość współpracy z Kim Thompson i Brooksem Headly - dwójką muzyków, których szanowałem i z którymi zawsze chciałem grać. Andy Coronado zmienił bas na gitarę, co dało sporo świeżości i pomogło utrzymać całość w bardzo surowej formie. 


# 5: Pod koniec zeszłego roku dotarła do mnie wiadomość, że Chris ma w końcu nowy zespół, tym razem w Chicago. Nazywa się Red Eyed Legends i ma na koncie epkę z siedmioma utworami wydaną przez GSL Records. 

Czas przedstawić Red Eyed Legends. Nie wiem, czy kiedykolwiek był taki czas, kiedy nie chciałem robić muzyki. Cieszy mnie proces twórczy, lubię tworzyć nowe i interesujące dźwięki. Dlatego właśnie powstało Red Eyed Legends. Nie chodzi o chęć zarobienia na życie - chodzi o to, by sprawiało to radość i było interesujące. Im dłużej gram muzykę, tym bardziej chcę penetrować nowe stylistyki. 

Każdy zespół, w którym grałem, był inny i jestem szczęśliwy, że ludzie interesowali się tym, co robię. To pytania o to, co teraz robię, są z całą pewnością zachętą by ciągnąć to wszystko dalej. W tym zespole znowu chwyciłem za gitarę i próbuję bardziej angażować się w tworzenie muzyki. Inspiracje i wpływy są te same. Może, poza tym, że tym razem wszystko chyli się bardziej stronę rockowo-metalową. Może jest to poprawiona wersja Circus Lupus? 

Ludzie od zawsze pytają mnie, dlaczego moje zespoły tak szybko się rozpadają? Czy jestem osobą trudną we współpracy? Dziwią mnie trochę pytania o to, jak ja sam ocieniam sukcesy moich zespołów. Dla mnie tworzenie muzyki zawsze sprowadzało się do łamania reguł. Każdy zespół był zawsze efektem współpracy grupy osób. Granie muzyki na tym poziomie nie jest łatwe, szczególnie, że nie jest to satysfakcjonujące finansowo. Nie jest łatwo grać dzień po dniu dla niewielkiej publiczności. Frustrujący jest fakt, że kiedy wracasz z trasy jesteś zmuszony pożyczać pieniądze na czynsz i rachunki. Nie mogę przystawić komuś pistoletu do głowy, kiedy chce opuścić zespół. To wspólne doświadczenie i szanuję każdego, z kim kiedykolwiek grałem. 

Robię muzykę. Gram koncerty. Nagrywam płyty. Za to jestem odpowiedzialny. Utrzymywanie razem zespołu, wynajmowanie zastępczych muzyków, nie jest moim zadaniem. Pozostawiam to innym, zdeterminowanym na odniesienie sukcesu. 

Mogę jednak powiedzieć, że Red Eyed Legends będą jeszcze przez jakiś czas istnieli. Przeszliśmy już przez trzy inkarnację i myślę, że nie będzie już ich więcej. Starzeję się i myślę, że właśnie ta grupa będzie dla mnie nową możliwością robienia muzyki. Czasami naszym pragnieniem będą występy na żywo, innym razem będzie to nasz pasją tworzenia muzyki. Red Eyed Legend mają na koncie wydaną niedawno epkę. Pracujemy na mnóstwem nowego materiału, zaczynamy podróżować i koncertować. Ostatnio dołączył do zespołu pełnoetatowy klawiszowiec. Jestem bardzo podekscytowany kierunkiem, w którym zmierzamy i tym, co wydarzy się w przyszłości. Mam nadzieję, że w przyszłym roku przyjedziemy do Europy. 



# 6: Nie przyjechali. Chris grał jeszcze później przez chwilę w zespole Coffin Pricks. Nagrali singla i słuch o nich zaginął.